Maciej_Kowalski_Kombinat_Konopny

Rozmowa z Maciejem Kowalskim: “Pomysłów na rozwój mamy nieskończoność”

Spis treści:

Na samym początku pragnę powiedzieć, że oporowo jaram się tym, że właśnie TEN człowiek zgodził się na rozmowę ze mną.

O kim mowa? Oczywiście o Macieju Kowalskim, który jest już w pewnym sensie legendą, jeśli chodzi o to, co robił i nadal robi dla polskich konopi. Dla kogoś, kto mniej interesuje się tematem, muszę jednak krótko opisać jego osobę, aby dopełnić formalności.

To człowiek, który zaczynał swoją konopną drogę, będąc redaktorem naczelnym undergroundowej gazety Spliff propagującej wiedzę o tej roślinie w czasach, kiedy było to jeszcze grubym tematem tabu.

Większość osób zapewne kojarzy spektakularną akcję crowdfundingową jego firmy, czyli Kombinatu Konopnego, który to w 42 minuty, zebrał aż 4,2 miliona złotych w postaci kapitału akcyjnego! Sam nieźle sfarciłem i stałem się drobnym akcjonariuszem tej firmy (a musicie wiedzieć, że nie było to takie proste, gdyż wielu chętnym nie było dane załapać się na zbiórkę z powodu jej błyskawicznego zakończenia).

Mnie, oprócz aspektu biznesowego, do zainwestowania w jego wizję przekonało też to, jakim człowiekiem wydaje mi się być Maciej. A po wszystkich podcastach, rozmowach i wywiadach, wydaje się być osobą w stu procentach transparentną – jest w nim coś takiego, co generuje poczucie, że po prostu wiesz, że można mu zaufać, co potwierdziłem sobie przeprowadzając rozmowę, którą przeczytacie poniżej.

(swoją drogą polecam każdą z tych rozmów/wywiadów, znajdziecie je pod TYM LINKIEM).

Serdecznie zapraszam do lektury :>

Bartek: Cześć Macieju, moje pierwsze pytanie będzie dotyczyło zmiany przepisów dla osób, które chciałyby uprawiać konopie w swoich ogródkach, a nie są ani przedsiębiorcami, ani rolnikami (tak jak np. ja) – czy możesz powiedzieć coś więcej na ten temat?

Maciej: Cześć! Nie wiem tak naprawdę nic ponadto, co napisałem na socjalach Kombinatu. Chodzi o to, że ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii mówi o tym, że uprawa jest możliwa na cele przemysłu takiego i owakiego. 2 czy 3 lata temu pojawiła się pewna wątpliwość, gdy wnioskowaliśmy jako Kombinat o takie uprawy przydomowe, czy takie działania, to jest właśnie przemysł.

Na szczęście urzędnicy przychylili się wtedy do takiego rozumienia sprawy, że gospodarstwo domowe to w sumie też jest pewna forma przemysłu. Nie jest określona jego skala, więc nie musisz mieć wcale wielkiej fabryki, możesz np. chcieć na cele przemysłu spożywczego wyprodukować sobie np. jeden słoiczek herbaty.

Urzędnicy zaczęli te decyzje wydawać, zostało ich wydanych co najmniej kilkaset w kraju. W niektórych gminach były jakieś tam blokady, ale w większości odbywało się to bez większych problemów.

My dostaliśmy niedawno sygnał, że ktoś, kto kontroluje urzędników wydających pozwolenia, zakwestionował to i stwierdził, że taka przydomowa uprawa to żaden przemysł. Podchodząc do tego zdroworozsądkowo, to ja nawet rozumiem ten argument, bo faktycznie, taka przydomowa uprawa to żaden wielki przemysł. Natomiast do tej pory urzędnicy szli na rękę ludziom, ale komuś się to nie spodobało.

Ja po części miałem nadzieję, że ta akcja z wydawaniem pozwoleń na uprawę osobom prywatnym spowoduje taki efekt, że urzędy same będą naciskać na „centralę”, żeby złagodzić te przepisy i pozbyć się tej zbędnej papierologii. Oni muszą wtedy wypełnić wniosek, przyjąć go, wszcząć postępowanie – czegoś co po prostu powinno się robić bez żadnych regulacji.

Niestety, nie poszli oni drogą w stylu: „skoro nam głupie przepisy każą robić bezsensowną robotę, to zmieńmy te przepisy”, tylko: „skoro nam każą robić głupią robotę, to wymigajmy się i powiedzmy, że nie możemy jej robić”.

Jednak tak jak mówię, są to jeszcze niepotwierdzone informacje, być może będzie tak, że w każdym województwie będzie to inaczej wyglądać. Może być np. tak, że przyjdzie sobie marszałek województwa mazowieckiego i powie: „a na Mazowszu to nie wydajemy zezwoleń”.

Ja jestem mimo wszystko dobrej myśli. W najgorszym przypadku przysporzy to urzędnikom po prostu jeszcze więcej roboty, mnie także. Nie chcę tu już zdradzać szczegółów, ale mamy plan B na to, jak to zrobić i znów umożliwić uprawę osobom prywatnym. Będzie to wymagało troszeczkę więcej determinacji – zamiast 2 papierków trzeba będzie złożyć 3.

B: Ok, teraz przejdźmy do nieco przyjemniejszej rzeczy. Wiemy, że Twój olejek CBD bije ostatnio rekordy popularności… czy możesz opowiedzieć o jakiejś świeżej historii osób z Twojego otoczenia, którym pomógł ten produkt?

M: Wiesz, co? Ja wolę o tym nie mówić, bo śmierdzi mi to jakąś taką reklamą i znachorstwem. Ja wychodzę z założenia, że znam się na konopiach i ich uprawie i przetwórstwie, żeby zrobić produkt, który jest bezpieczny, przystępny cenowo i po prostu solidny. Jeśli mówimy o stosowaniu, to ja się w to nie wtrącam. W przeciwieństwie do niektórych osób z branży ja nie uważam siebie za lekarza.

Oczywiście, w takim obiegu koleżeńskim olejek funkcjonuje już z pół roku, gdyż ja zawsze testuję wszystkie produkty w pierwszej kolejności na sobie, a później wśród znajomych. No i, wiadomo, to też nie jest tak, że wszyscy są zachwyceni. Zawsze znajdą się osoby, które nie widzą tego pozytywnego działania. Natomiast chociażby poprawę jakości snu zgłasza zdecydowana większość osób. I ja też w tym kierunku wolę przedstawiać te produkty, że my nie leczymy raka, epilepsji i nie generujemy zmartwychwstania. Chodzi mi raczej o poprawę w takim codziennym funkcjonowaniu. Kiedyś platforma miała takie hasło: „by żyło się lepiej” – właśnie to jest moim celem.

To nie jest też produkt, w którym ja obiecuję złote góry, to ma być właśnie taki idealny produkt na co dzień.

B: Skoro jesteśmy przy temacie olejku, to jeszcze na szybko zahaczmy nośny i gorący ostatnio temat, czyli: czy stężenie ma znaczenie?

M: To jest argument wielu ludzi: „musi być wysokie stężenie”, co jest oczywiście kompletną bzdurą. Oczywiście, jeśli ktoś chce zażywać 500 czy 1000 mg CBD dziennie, to owszem przyznaję, że nasz produkt jest po prostu trudniejszy w podaniu, ale absolutnie nie jest gorzej działający.

Działanie jest dokładnie takie samo jak olejków wyżej stężonych, po prostu trzeba zażyć go odpowiednio więcej.

(tu odsyłamy też, do przydatnego artykułu, który ukazał się w bazie wiedzy na stronie Kombinatu Konopnego – KLIK!)

Kombinatowe pole konopi. Magiczne ujęcie. – źródło: fb.com/kombinatkonopny

B: Bardzo podoba mi się kierunek zmiany opakowań plastikowych na te papierowe. Według mnie wyglądają o niebo lepiej, no i przy tym są bardziej ekologiczne. Czy w przyszłości przewidujesz możliwość wykonywania opakowań także przez siebie przy użyciu… papieru (kartonu?) konopnego? A może już podejmowałeś takie próby?

M: Jak najbardziej, poniekąd podejmujemy w tym celu kroki, bo plastiku konopnego, wbrew rewelacjom z internetu, raczej długo nie zobaczymy, natomiast tekturę powstałą z naszego surowca już prędzej, aczkolwiek jest to bardzo trudny proces.

Obawiam się, że nie będą to najbliższe 2-3 lata, ale jest to w dalszej przyszłości możliwe do wykonania. Tyle że produkcja tektury to jest dość duża inwestycja. Mimo to, na chwilę obecną jest to i tak najmniej szkodliwa opcja.

Siłą rzeczy dozownika i buteleczki nie umiem wykonać z papieru. No jeszcze takiego mądrego nie ma, który zatkałby płyn w papierze w sposób, który rzeczywiście jest ekologiczny.

Bo można zastosować jakieś niby-biodegradowalne plastiki. Testowaliśmy to, ale okazuje się, że jest to niekorzystne, bo nie można tego normalnie kompostować, a jeśli stwierdzisz, że wygląda to, jak plastik i wyrzucisz normalnie do żółtego kosza, to jest to z kolei udręka dla firm recyklingujących.

B: Ale tak szerzej patrząc, to można powiedzieć, że gdzieś tam na horyzoncie są jednak możliwe te opakowania stworzone z konopi?

M: Jeśli chodzi o tę zewnętrzną tekturę, to marzy mi się to. W skali badawczo-rozwojowej, żeby zrobić jedno opakowanie – zrobiliśmy to. Natomiast, żeby było to powtarzalne i tańsze – bo nie mogę przecież do produktu za 30 zł stworzyć opakowania za 5 zł – to do tego jeszcze długa droga.

Budżet, który posiadamy, ma też swoje ograniczenia, te kilka milionów, może z perspektywy osoby z zewnątrz sprawiać wrażenie dużych pieniędzy, ale jeśli przeznaczyłbym je tylko na rozwój tych opakowań, to być może dopiero za 2 lata coś by z tego było.

B: Na Kanaba Feście usłyszałem, że ten papier konopny jest aktualnie do dostania tylko w Indiach. Może trzeba by było gdzieś tam wysłać swoich skautów?

M: Północne Indie i Nepal, oni rzeczywiście go mają, ale to jest taki papier, że wizytówki może byśmy sobie z niego robili. To jest bardzo drogi papier, ręcznie robiony. Ja mam bardziej na myśli pójście w kierunku tego, co się dzieje z papierem z recyklingu, bo nasze kartony są właśnie z takiego papieru.

Jeżeli wyrzucasz kartony i papiery do niebieskiego kosza, trafia to później do fabryki, gdzie robią z tego wtórną tekturę. Na tym etapie, zamiast tekturowego wsadu z odzysku, można by było włożyć odpowiednio przygotowane konopie i wtedy jest szansa, że to zaskoczy.

Tylko że obecnie firmy zajmujące się tym mają ogromne zamieszanie jeszcze po covidzie, więc nie w smak im teraz eksperymentowanie, bo i tak mają co robić. Poza tym to są też zazwyczaj bardzo drogie maszyny i ludzie podchodzą do tematu w stylu: „no co ja Panie będę ryzykował maszyną za 10 milionów dla zamówienia na 15 tysięcy”.

Jakby znalazła się jakaś firma, która się tego podejmie, bo wg mnie jest to relatywnie prosty proces, to ja bardzo chętnie będę kupować to od tej firmy, pod warunkiem, że będzie to firma europejska, a najlepiej polska. Natomiast jeśli nikt się tym nie zajmie, a ja znajdę na to czas i pieniądze, zrobię to wtedy po prostu sam.

B: Ok, sprawę papieru konopnego mamy załatwioną. Wróćmy do samych roślinek: czy rozważasz także hodowlę odmian dwupiennych do zrobienia czegoś w rodzaju “kombinatowego suszu premium”, czy może odmiany, które uprawiasz obecnie i susz w postaci “sypkiej”, który macie w swojej ofercie zupełnie zaspokajają Twoje potrzeby?

M: Ja nie oferuję produktów do palenia, a te topy „premium” jak to nazwałeś… jedynym sensem użycia tego jest palenie. Na horyzoncie są tematy akcyzowe, dojdzie ona w takiej czy innej formie. Ja budując wokół firmy wizerunek zdrowego trybu życia, nie chcę zachęcać kogoś do wdychania dymu, nie ważne, że z fajnej rośliny. Palenie jest po prostu szkodliwe. Kropka.

A jeśli mówimy o tym stricte biznesowo, to w którymś momencie przez akcyzę trzeba będzie dołożyć do tego między 400, a 1000 zł do kilograma, więc przy naszych cenach byłoby to samobójstwo. Są jeszcze względy produkcyjne, czyli musiałbym mieć do tego zupełnie odrębne pole i sam zakład, bo mam aktualnie 40 hektarów konopi jednopiennych i jest tam z 40 milionów pylących męskim pyłkiem roślin. Do tego musiałbym mieć osobną kadrę, bo pyłek można przenieść także na ubraniach… robi się z tego ogromne wyzwanie.

A tak poza tym, to ja się na tym nie znam, najzwyczajniej w świecie. To, co robię, obecnie wychodzi mi dobrze, pomysłów w kierunku rozwoju mamy nieskończoność. A z kolei w tym sektorze produkcji kwiatostanów są firmy, które mają kilkanaście lat doświadczenia z uprawą szklarniową czy w pomieszczeniach. Ja nie czuję się kompetentny, aby z nimi konkurować, konopny rynek jest tak szeroki, że ja też nie muszę uczestniczyć w każdej jego odnodze.

Świeże włókno konopne. W przyszłości powstaną z niego wytrzymałe, naturalne tkaniny. – źródło: fb.com/kombinatkonopny

B: Podoba mi się to, że nie owijasz w bawełnę i w rozmowach i wywiadach wprost oznajmiasz, że gatunki, które uprawiasz, to np. Futura, Secuieni Jubileu czy Finola. Mnie osobiście średnio pasuje nazywanie kolejnych odmian suszu CBD nazwami takimi jak Amnesia czy inne Gorillla Glue.

Jak Ty reagujesz, kiedy widzisz Lemon Kusha, czy Amnesię, która tak naprawdę jest jakąś włoską, rumuńską czy francuską odmianą mieszczącą się w granicach 0.20% THC?

M: To znaczy… to jest dla mnie oszustwo, nazywając to po imieniu. Jeszcze ok, jeśli ktoś robi to tak jak Przemek Zawadzki (pozdrawiamy), czyli nazwy są wymyślone po swojemu, np. susz nazywa się Silver czy Grapefruit.
No i to jest trochę wymóg prawny. Jeżeli bym sobie wziął np. Finolę, miał same niezapylone „dziewczynki”, to ja nie mógłbym nazwać tego, że to jest „Susz Finoli”, bo jest nazwa należąca do właściciela genetyki, nazwa własna.

To trochę tak samo jakbyś kupił Coca-Colę w sklepie, przerobił to na jakiś produkt i sprzedawał np. „Ciastka Coca-Cola”. Nie wolno Ci tego zrobić bez zgody Coca-Coli. Przy tej marce każdy to rozumie, jednak przy Finoli już się ludziom wydaje, że „to przecież jest tylko roślina”. To jest taka sama własność intelektualna. A jak znam Jace’a, właściciela tej odmiany, on by się za Chiny Ludowe nie zgodził na takie wykorzystanie nazwy, bo gdyby się okazało, że produkt jest lipny, to godzi to w jego markę wypracowywaną od 30 lat.

To, co robi Przemek, to jedyne sensowne wyjście. Skoro nie mógł nazwać tego „Futura”, to nazwał to jakoś po swojemu. Jeżeli by to nazwał z w sposób, który co prawda nie jest zarejestrowany, ale stwierdził, że dany susz to np. Amnesia Haze, to jest to celowe wprowadzanie klienta w błąd. Bo albo to jest naprawdę Amnesia i jest to nielegalne, albo, co bardziej prawdopodobne, jest to po prostu właśnie jakaś Finola czy Kompolti lub w ogóle coś spoza katalogu.

Gdybyśmy nie rozmawiali o suszu CBD i ktoś by sprzedawał, jaki twierdzi, parówki z jelenia, chociaż tak naprawdę byłyby ze świnki, to przyszedłby Urząd Ochrony Konsumenta i Konkurencji i wlepiłby mu po prostu karę. Na tym rynku jakoś, póki co, nie palą się z tymi karami.

Tak naprawdę to powinno się nazywać susz CBD albo susz konopi włóknistych. Te nazwy własne ja gdzieś w wywiadach powiem, ale już na moich produktach też nie ma takich informacji. Tobie to mogę powiedzieć w rozmowie, ale jeśli pisałbym na stronie, że „to jest olejek z futury”, no to, niestety, francuzi by do mnie zadzwonili i powiedzieli „dawaj hajs za użycie nazwy własnej, albo inaczej sobie pogadamy”.

B: Pójdźmy znów trochę w tematy legislacyjne. Dlaczego nikt nie proponuje rozwiązania, które sprawadza się w Hiszpanii, czyli społeczne kluby konopne?

M: To nie tak, że nikt nie proponuje. W latach 2005-2008 to był najpopularniejszy przekaz ze środowiska prolegalizacyjnego. To, co my w tej chwili proponujemy jako Wolne Konopie, czyli depenalizacja posiadania i uprawy, to jest pierwszy krok do tego, o czym mówisz.

Sam klub społeczny nie jest też skonstruowany na etapie przepisów, tylko ich interpretacji. Polega to na tym, że, tak jak to zrobili teraz we Włoszech, każdy obywatel może mieć 4 roślinki. I teraz nie ma żadnego przepisu, wedle mojej wiedzy, który mówi konkretnie, że kluby mogą istnieć. Z tych przepisów musi jeszcze wynikać, że niekaralne jest również udzielanie dostępu do uprawy innym. Działa to w ten sposób, że ja mam prawo uprawiać 4 krzaki, Ty też, ale np. Tobie się nie chce, więc trzymasz swoje krzaki u mnie. Nie jest powiedziane, że Ty musisz je mieć u siebie w domu, możesz je mieć u mnie. Ja mam 8 krzaków i płacisz za mój prąd, moją pracę za genetykę itp. i, koniec końców, kupujesz produkt, ale działa to na zasadzie współfinansowania naszej wspólnej uprawy.

De facto proponowana depenalizacja jest wstępem do takiego rozwiązania. W Hiszpanii, z tego, co wiem, to też nie jest wolny, otwarty rynek na zasadzie: kasa fiskalna, paragon, podatki i tak dalej.

Ta granica też jest bardzo płynna, bo co jeśli Ty razem z setką kolegów wynajmiecie magazyn i każdy ma prawo uprawiania 4 krzaczków… już z tego się robi firma. Weźmy sytuację, w której znajdują się teraz Włosi i prędzej czy później my się też znajdziemy, czyli każdy z nas może mieć 4 rośliny. Jeśli przyszliby do mnie do domu i zobaczyliby 8, to powiedziałbym, że to są 4 moje i 4 mojej żony, wtedy wiadomo, że policjant już by się nie czepiał. Gdybym powiedział, że mam jeszcze 4 brata, no to tu już jest kwestia tego, jakie wytyczne dostaliby funkcjonariusze. Znając polską policję, to raczej by kazali rozstrzeliwać na miejscu.

Mam nadzieję, że oni też kiedyś dojdą do wniosku, że taka zaciekła walka jest bez sensu.

B: Wiemy, że legalizacja jest nieunikniona. Z jednego z wywiadów wiem też, że nie planujesz wbijać się na zbiurokratyzowany rynek tzw. “medycznej marihuany”. Co innego jednak z jej rekreacyjną formą, która zapewne nie będzie aż tak obarczona rządowymi regulacjami (miejmy nadzieję).

Z tego, co pamiętam, w jednej z rozmów z mówiłeś, że przestawienie się z produkcji roślin włóknistych na te z wysoką zawartością THC przebiegnie raczej bardzo sprawnie.

Moje pytanie brzmi następująco: czy masz jakąś swoją ulubioną odmianę, od której zaczniesz produkcję konopi w celu uzyskania suszu z tetrahydrokannabinolem lub czy jest jakaś odmiana, która niekoniecznie jest Twoim faworytem pod względem własnych upodobań, ale uważasz, że jej uprawa będzie świetnym ruchem pod względem biznesowym?

M: Podobnie jak z suszem w kwiatostanach, ja bym nie szedł w kierunku produkcji czegoś, co jest nazywane marihuaną, czyli kwiatostanów, bo znowu, będą w tym lepsi ode mnie, natomiast ogromnym rynkiem, mówiąc na przykładzie Kalifornii czy Kolorado, są wszystkie produkty do jedzenia – ciasteczka, brownies, żelki z THC. W tym momencie ja czekam na zmianę przepisów: mówią mi „tak”, to ja na drugi sezon mam to wszystko uruchomione.

Tak że ja technologicznie jestem na to gotowy, ale po prostu nie na susz. Ja też upatruję tutaj szansy na małą legalizację: żeby był dostęp do przebadanego i pewnego źródła THC, ale niekoniecznie do kwiatostanów.

Jeśli dostałbym teraz zgodę i zaczął siać na polu nasionka, z których wykiełkują rośliny na poziomie 20% THC, to będą mi tu przyjeżdżać całe wycieczki i to kraść. Jeśli natomiast podnieśliby mi limit THC nawet do 1%, to powiedzmy, że nawet na kwiaty jakiś rynek by był, ale nie jest to już taki cenny materiał. Ja bym go dalej zbierał kombajnem, dalej robił to samo.

Mógłbym też spokojnie zrobić olejek THC, tak jak teraz robię CBD. Po prostu zamiast 500 mg CBD byłoby 500 mg THC.
Przeliczając to na cenę suszu z apteki, byłoby to 3x tańsze rozwiązanie i to robiąc to w Polsce, z pewnego materiału. I byłby to już produkt w gotowej postaci. Podawanie suszu chorym uważam za słaby pomysł. Dużo łatwiej byłoby im dać tabletkę czy łyżkę syropu.

Tak że, wracając do tematu, ja bym się ustawiał właśnie w kierunku produktów do jedzenia, bo to też jest rynek rekreacyjny: napoje, cukierki, ciasteczka czy typowe space cookies będziemy jak najbardziej w stanie robić, technologicznie mam wszystko przygotowane. Tylko czekać na zmianę przepisów odnośnie THC i to nie tylko w stosunku do roślinek uprawianych na polu, ale też przy samym wprowadzaniu takich produktów na rynek spożywczy.
I tutaj znowu mamy różnicę pomiędzy ustawodawstwem a egzekucją prawa, bo tak naprawdę przepisy krajowe w tym zakresie milczą. To interpretacje urzędników z Głównego Inspektoratu Sanitarnego są tutaj decyzyjne, a GIS-em teraz nikt nie dowodzi, bo po prostu nie ma szefa, a jego wiceszefem jest elektryk.

O tym, czy w Polsce marihuanę będzie można wprowadzać decyduje pan premier i pan wice Głównego Inspektoratu, czyli elektryk. No, tak że jesteśmy w dobrych rękach.

B: Czyli niekoniecznie bierzesz pod uwagę odmiany z mega wysoką zawartością THC, ale raczej te, które obecnie są w katalogu, ale przekraczają dopuszczalne w Polsce stężenie THC?

M: Tak, coś takiego. Ja je nazywam po prostu staropolskimi odmianami, bo mam też w swoim banku nasiona starych polskich odmian i to są odmiany, które pochodzą z czasów, w których Sienkiewicz pisał o konopiach. Oni wtedy mówili o konopiach, które miały 1% THC, nie 0.1% jak Futura.

Dlatego też Zagłoba mówił o oleum konopnym, że poprawia humor. Bo w starych czasach jak robiło się olej konopny, taki zwykły olej jadalny tłoczony z nasion, to te nasiona nie były czyszczone na superczyszczarkach, tylko miały na sobie resztki kwiatów. I to było praktycznie to samo, co my robimy z naszym maceratem. Do tego oleju przechodziły może śladowe ilości, ale było tam THC.

No i później jak wlejesz, powiedzmy, do bigosu taki olej i przygarniesz miskę takiego dania, to pomimo że stężenie THC to będzie ułamek, ale zjesz tego np. 300 g, okaże się, że nie jesteś „na bombie”, ale jesteś po prostu zrelaksowany, bardziej kreatywny, wypoczęty i tak dalej.

Ja się tu bardziej odnajduję, niż na rynku, który jest swoim marketingiem praktycznie kierowany do gimnazjalistów, w stylu „nasz towar jest najmocniejszy”, „a nasz jest jeszcze mocniejszy! Walnij wiadro!”. Po prostu mam inną grupę docelową.

B: Jeśli doszłoby do takiej sytuacji, że możliwe byłoby otworzenie swojego sklepu z suszem, to właśnie ja miałbym zupełnie inny asortyment: celowałbym raczej w spokojniejsze odmiany, bo sam osobiście nie lubię być właśnie tak „zbombiony”.

M: No właśnie, a cały ten marketing jest tworzony przez ludzi, którzy się chwalą, kto jest w stanie więcej wyjarać i to, moim zdaniem, zniechęca całą resztę. Jak my jesteśmy na targach konopnych, to jesteśmy nudni, bo nie mamy gołych lasek i wielkiego rasta ludzika.

Ja swoim przekazem nie kieruję się do ludzi walących wiadra, tylko, że tak powiem, normalnych ludzi, których jest w Polsce 30 milionów i właśnie to jest moja grupa docelowa. A z kolei dostawców dla tych, którzy chcą walić wiadra, jest gęsto, całe mnóstwo. Jeżeli hipisi na Woodstocku palili 2, czy 3% marihuanę i byli przeszczęśliwi, to nie widzę powodu, dla którego dzisiejsi ludzie mieliby na to kręcić nosem, zwłaszcza jeśli będą mogli teraz mieć to taniej.

Ja to samo z resztą widzę teraz z naszym olejkiem, jeśli ktoś tam mówi: „no, ale lepsze by były wyższe stężenia”, ja mówię wtedy „ok, chcesz wyższe stężenie, to idź i kup sobie 3x drożej”. Wtedy mówią: „nie no, dobra, może i lepszy by był, ale…”.

Wiesz, lepiej sobie kupić Ferrari niż Cinquecento, ale jak spojrzysz na ich cenę, a ten sprzęt ma ci posłużyć do rozwożenia pizzy, to jednak stwierdzasz, że ci to Ferrari niepotrzebne.

B: Najświeższe pytanie, jakie mi przyszło do głowy, odbiega nieco od tematu konopi, choć ja bym powiedział, że jest z nim trochę związane. Mowa o grzybach psylocybinowych, za których rzekomy “przemyt” zostałeś kiedyś zatrzymany. (temat wyszedł w rozmowie chłopaków z BFI Talks – polecam i odsyłam – KLIK!)

Czy masz wyrobioną opinię na temat klasycznych psychodelików, takich jak np. rzeczone grzyby psylocybinowe czy kwas?

Z kwasem jest ten problem, że ja nie wierzę w żadnego dostawcę. To nie jest coś, co możesz zrobić sam, tylko kupić. Jak zaczynałem interesować się tematem psychodelików, to nie miałem analitycznej możliwości, żeby sprawdzić to, co faktycznie było na dostępne na rynku. Jestem natomiast przekonany, że to, co było oferowane jako LSD-25, nie było właśnie tą substancją, ale innymi tryptaminami, które co prawda mogły być dobre, ale równie dobrze niebezpieczne.

Natomiast grzyby psylocybinowe rosną same, można je także wyprodukować i masz wtedy pewność, co to dokładnie jest. Wrócę tu do analogii z THC. Ja nie potrzebuję najmocniejszego dostępnego specyfiku. Ja jestem zwolennikiem mikrodozowania, podawania bardzo niewielkich ilości. I to do pobudzenia kreatywności czy uhierarchizowania sobie co jest problemem, a co nie. To jest bardzo przydatna rzecz.

Ja bym powiedział, że grzyby dają dystans: ja prowadzę firmę i to się wiąże z tym, że zawsze będą z tym jakieś problemy. Możliwość spojrzenia na te problemy z boku, z innej perspektywy jest bardzo cenna. Można sobie wtedy powiedzieć „dobra, dziś problem jest – jutro go nie będzie. Później przyjdzie inny problem, więc daj sobie spokój, to że będziesz się denerwować, nic ci nie da”. Uważam, że taka zmiana perspektywy zdecydowanie może poprawić komfort życia.

Co do samej kwestii legalności, to nie mam pomysłu, jak to powinno być uregulowane, oprócz depenalizacji, która jest, wg mnie, obowiązkowym krokiem, ale to jest jednak inny kaliber substancji, niż marihuana, która powinna być dostępna na równi z alkoholem, czyli idziesz do sklepu i pod warunkiem, że jesteś pełnoletni, po prostu kupujesz.

Bo nawet jak jesteś debilem, to sobie krzywdy nie zrobisz. Natomiast z grzybami i innymi psychodelikami jest już nieco inaczej. Jest to bardzo ryzykowne, zwłaszcza jeśli ktoś ma jakieś zaburzenia czy historię chorób psychicznych w rodzinie. W takich przypadkach może to doprowadzić po prostu do tragedii, więc z tymi substancjami trzeba się obchodzić bardzo ostrożnie i przed ich zażyciem poświęcić naprawdę sporo czasu na samą edukację na temat wystąpienia możliwych efektów podczas trwania doświadczenia, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych.

Idealny system, ale to już trochę taka fantasmagoria, to zrobić to tak, jak z prawem jazdy, czyli możesz prowadzić auto, ale musisz udowodnić, że faktycznie umiesz to robić. Nie wiem do końca, jakby to miało wyglądać i czy gdziekolwiek na świecie taki system funkcjonuje. Na pewno jakimś tam wzorem mógłby być reżim apteczny, jak to ma miejsce z marihuaną, czyli np. idziesz do psychiatry, on dokonuje wstępnej ewaluacji, czy jesteś sprawny psychicznie i czy wiesz co robisz, a on następnie kieruje Cię dalej.

Trochę tak jest obecnie z dostępem do broni w Polsce, każdy może się o to starać, aczkolwiek zawsze można ukręcić z tego patologię, tak jak np. jest w Teksasie, też masz niby testy, ale polega on na tym, że idziesz do sklepu i odpowiadasz na pytanie: „czy chcesz kupić broń? – tak!, czy zamierzasz kogoś zabić? – nie!”.

Teraz rozmowa o tym jest i tak na dużo wyższym poziomie niż 10 lat temu, bo wtedy, jak ktoś już chciał w ogóle o tym słuchać, to się pytał: „no dobra, a gdzie jest takie prawo?”. „Jest tak w Portugalii, ale trochę inaczej i w sumie też w Holandii, ale też nie do końca”. W tym momencie przestawali słuchać.

Teraz możesz powiedzieć, że tak jest w Kanadzie, USA czy Izraelu: to już są kraje, które nie budzą śmiechu, a poważne zainteresowanie.

B: Czy w takim razie powiedzieć, że psychodeliki miały pewny wpływ na Twoje życie?

M: To bez dwóch zdań, na pewno nie byłoby Kombinatu, gdyby nie grzyby psylocybinowe. Działa to też w drugą stronę: np. słoma konopna jest uważana za bardzo dobry substrat do uprawy boczniaka, a skoro do uprawy boczniaka, to nie tylko do niego. To jest, oczywiście, wszystko mówione półżartem – tak samo, jak mówiłem ci o tekturze, że będzie to możliwe może dopiero za 2-3 lata, tak to jest perspektywa może 10-15 lat.

W kolejce jest po prostu wiele „niżej wiszących ładnych owoców”, czyli coś, co mogę zrobić szybko i mieć z tego rezultaty, a tutaj możemy sobie tylko poteoretyzować, bo samo sprawdzanie, czy grzybnia cubensisów dobrze rośnie na substracie ze słomy, jest aktualnie po prostu naruszeniem prawa, łagodnie mówiąc.

B: Tutaj poniekąd sam odpowiedziałeś trochę chyba na pytanie, które chciałem Ci zadać, a mianowicie o Twoje „kombinatowe marzenie”, czyli coś, co mogłoby kiedyś zejść z linii produkcyjnej w Twoim zakładzie (wykluczając t-shirty, czy po prostu samo włókno, bo to wiemy, że się to wydarzy) co byłoby przy okazji naprawdę niebanalnym projektem. Może kiedyś byłyby to kombinatowe growkity?

M: I to jest właśnie ta strefa marzeń, bo rzeczy w stylu karton, meble, cegły to nie są marzenia, tylko plany. Na przykład cegły konopne to jest właśnie strefa planów, bo ja jestem w stanie powiedzieć, że to jest kwestia czasu. To o, czym mówiliśmy przed chwilą, to jest raczej taka kategoria, że ja kiedyś chciałbym sobie polecieć na Księżyc: też wierzę, że to się wydarzy, ale ręki nie dam sobie za to uciąć.

B: Zbliżając się ku końcowi mam jeszcze takie pytanie: kim byłby dziś Maciej Kowalski, gdyby nie konopie?

M: Niewykluczone, że byłbym urzędnikiem państwowym. Jedyną moją pracą na etacie była posada w urzędzie marszałkowskim. Jakoś chyba w 2010 roku zdawałem egzamin na urzędnika unijnego, czyli coś, co w światku urzędniczym jest szczytem szczytów marzeń i byłem wtedy najwyżej notowanym Polakiem, który się nie dostał. Byłem dosłownie o krok, na 400 punktów byłem pół punktu od zostania tym urzędnikiem.

Jakbym nim wtedy został, to na tamtą chwilę miałbym tak dobrze, że wiesz – 3000 euro pensji, mieszkanie w Brukseli – rozleniwiłbym się i decydował tam o przysłowiowej krzywiźnie banana.

Podejrzewam, że byłby to jeden z możliwych scenariuszy. A tak naprawdę konopie dosłownie mnie z tego wyciągnęły, bo w tamtym czasie ogłosiłem start w wyborach do sejmu. Na drugi dzień od tego, jak ogłosiłem, że startuję z hasłem legalizacji marihuany, to na biurku już było wypowiedzenie z pracy w trybie natychmiastowym.

B: To ja się mimo wszystko cieszę, że jednak zostałeś zwolniony z tej pracy, na dobre Ci to wyszło. 🙂

Ostatnie już pytanie: w rozmowie z Winim przyznałeś, że raczej jesteś oszczędny i jedyną taką Twoją fanaberią, gdzie pozwoliłeś sobie na typowo „hedonistyczny” wydatek, był zakup gitary: białego Gibsona. Moje pytanie brzmi: czy masz czas na nim grać?

M: Hmm. Nieszczególnie. Aczkolwiek, to raczej nie jest kwestia czasu. Ostatnio rozmawiałem z jednym z dziennikarzy i mówił on, że albo można się znać na jednej rzeczy, albo po trochu na wszystkich. To ja jestem raczej z tych, co się znają po trochu na wszystkich. Mam dużo instrumentów muzycznych: pianino, akordeon, gitarę, gitarę basową.

B: O proszę, czyli multiinstrumentalista!

M: Trochę tak, ale na żadnym z nich nie umiem grać na takim poziomie, że powiedziałbym, że jestem z tego zadowolony. Ale zmienia to odbiór muzyki, jeśli znasz, chociaż takie podstawowe ABC na danym instrumencie: jak on funkcjonuje i w jaki sposób wydaje dźwięki.

Nie chodzi o to, że ja mam jakiś zespół i sobie tam gram, tylko raczej właśnie dla własnej przyjemności, coś sobie pobrzdąkać, powydawać dźwięki. Robię to absolutnie dla siebie, nie dla kogoś.

No i ten Gibson nie jest biały, tylko podpalany, to tak raczej było dla śmiechu, nawiązując do piosenki Kazika. To klasyczny podpalany Sunburst Les Paul. Aczkolwiek ostatnio najbardziej pasjonuje mnie akordeon. Za dzieciaka miałem taki, ostatnio, dosłownie 3 miesiące temu kupiłem sobie takiego Hohnera. To bardzo pomaga synchronizować mózg, mam tu na myśli lewą i prawą półkulę. I trochę tak traktuję akordeon, jako takie właśnie pobudzanie myślenia.

Udało mi się dorwać Macieja na Targach Kanaba Fest i strzelić sobie z nim fotkę. Wbrew temu co pokazują moje oczy i twarz – nic nie było palone! Naprawdę!

Iiiii… to było już ostatnie pytanie, które zadałem Maciejowi. Ja swoją drogą jestem bardzo wdzięczny za możliwość pogadania, z jak to określiłem na wstępie, jedną z legend w polskim środowisku konopnym. Mam również nadzieję, że rozmowa podobała się Wam tak samo, jak i mnie i dowiedzieliście się czegoś zarówno o samym Macieju, jak i jego planach na przyszłość w Kombinacie Konopnym.

To by było na tyle, dzięki i do następnego, elo!

Sprawdź także pozostałe wpisy:

5__rzeczy_poradnik
purplekush.pl © 1995

Strona korzysta z ciach. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Jeśli lubisz biurokracyjne pierdoły, zapoznaj się z naszą polityką prywatności